bez zastanowienia chwytam bluzę i wybiegam z mieszkania. biegnę prosto przed siebie, nie wiem gdzie, ale muszę być tam całkiem sama. chcę uciec od tych wszystkich krzyków, pretensji, oskarżeń, uciec od bólu i ciągle powracających wspomnień. nie zwracam uwagi na przejeżdżające rowery i wściekle trąbiące samochody. biegnę nie zatrzymując się ani na chwilę. docieram do pustego placu. jest zimno i przeraźliwie ciemno. nie potrafię już dłużej nad sobą panować, krzyczę najgłośniej jak potrafię, tak jakbym dzięki temu mogła wyrwać z siebie cały ból, nawet ten ukryty w najgłębszych zakamarkach mojej duszy. zmarnowana padam na wilgotną trawę. odpalam szluga i płaczę, znowu kurwa płaczę. jeśli jest coś, cokolwiek, co sprawi, że już więcej nie będę się tak czuć, to błagam, daj mi chociaż jeden znak, jakąś radę, gdzie mam iść. ale ty nadal milczysz. spoglądam na niebo, jest idealnie czyste, jedynie obsypane milionami gwiazd. "błagam", właśnie spadła jedna z nich.
|