Wciąż tkwię w bezsilności. W bezruchu. Pustce. Wyciągam swoją dłoń ku Tobie. Mija chwila i nic się nie dzieje. Opuszczam ją, a ból paraliżuje mój ruch. Na koniuszkach palców widzę resztki swoich wspomnień. Odchodzą. Jak wszystko inne dotąd. Wtedy zamykam oczy. Coś wierci mi dziurę w brzuchu. Zupełnie tak jakby nienawiść do świata wyżerała moje wnętrzności. Czuję, że się duszę. Każdy oddech potęguje odczucie kłamstwa, jakim dotychczas mnie karmiono. Tłamszę to wszystko w sobie. Jestem cichym wulkanem. Wulkanem samotności który usypia wszelkie bojaźnie. Moje wilgotne oczy pozwoliły wreszcie poznać mi słony smak życia. Wypalam się. Odchodzi i radość. Już tylko opadną emocje i mogę poczuć się niezależna. Zaciskam pięści. Już nie jestem nietykalna. Splamiłam swoją czystość. Z bólu. Z rozpaczy. Z kaprysu. I chcę tylko jednego. Chcę siły, by móc ponownie unieść swoją dłoń. I chcę Twojego dotyku.
|