Z jednej strony był tak wkurwiający, że w jednej chwili chciałam Mu coś zrobić, ale umiał przepraszać w cudowny sposób i powoli stawał się czymś w rodzaju mojej osobistej kokainy, nie było Go jeden dzień i dostawałam szału.. Uzależniłam się od Jego perfum, ust, dotyku... Przedtem broniłam się przed tym uczuciem, w końcu był tak dziwny, tak nie pasujący do mnie, a jednak złączyliśmy się w całość.. Chwilami byłam najszczęśliwszą osobą na świecie, przy czym ranił jak nikt inny, przepłakałam tyle nocy.. A jednak Go kochałam, nie potrafiłam zakończyć tego w gruncie rzeczy toksycznego związku. Gdy zrobił to On zaczęłam umierać, nadal to się dzieje, milion szpilek w moim sercu... Nie umiem już funkcjonować, żyć i choć jednego dnia jest lepiej, to są i takie dni, gdy mam szczerą ochotę skończyć z tym wszystkim. Mam wrażenie, że już nigdy się nie poskładam, staczam się, niestety taki żywot...
|