Przełykam ślinę, sine wargi w zimę. Daj mi siłę,
W imię prawd chcę być zimnym skurwysynem.
Winie nas, chcę być poza, choćby raz, choćby poza,
Twoja twarz, smutna proza, gasisz papierosa, przejdź na czas.
Pieprzę rap, zaciskam pięści,
Są chwilę, których smak tłoczy jad na siłę we krwi.
Są chwilę, w których sam, jakbyś stanął na krawędzi
Tak bez szans by wyrwać z piersi rap jednym ruchem ręki.
Nie ma jutra dla nas, w górę kielich, kurwa, skoczmy na kolana
Z rana. Pieprzę rap, oddałem serce mu i złamał mi je w pół
I nic nie dostałem w zamian. Tu są emocje, których pragnę
Kiedy dotyk twoich ust, w prawdzie gasi puls tak nagle.
Chcę czuć tą magię, by znów, jak dawniej
Znaleźć dobry powód, by prowadzić korowód w walce
Ostatni po Bogu. Cierpię na schizofrenię – od kaca,
Aż po zejście, od bólu aż po zemstę.
Są we mnie takie kwiaty, których nie zerwiesz pewnie,
Choć spisali mnie na straty, gdy ja spisywałem wiersze.
|