Uczucie, że gnijesz tutaj, że świat cię dusi. To powietrze. Tlen, dzielenie go z innymi. Szukasz siły na kolejny dzień, widząc jak bardzo potrzebują cię najbliżsi, jak boją się tego co się z tobą dzieje. Nie rozumiesz życia i tego, co się stało, jak. Gdzie podział się człowiek, który zapewniał, że jakoś wydostaniecie się z tego bagna? Dlaczego, cholera, właśnie on uosobienie hartu ducha, siły i walki, się ot tak poddał?
|