Był piękny, ciepły wieczór. Spotkaliśmy się jak zwykle, tam gdzie zawsze. Przywitałeś się tak niespodziewanie, tak bezpośrednio. Wybudziło to moją nadzieje z głębokiego snu. Znów rozmowy na te same tematy, śmiech, obgadywanie, głupie pytania, na które nawet nie chciałeś znać odpowiedzi. Byłam szczęśliwa, tylko czasem przez chwilę mój rozsądek przypominał mi o tym, po co się spotkaliśmy. O tym co za chwilę się stanie. Czas leciał nieubłaganie. Ani ty ani ja nie byliśmy go w stanie zatrzymać, chociaż chcieliśmy. Przynajmniej tak wtedy myślałam. Gdy przyszła "godzina zero" powiedziałeś, że czas się pożegnać. Nie rozumiałeś, gdy odpowiedziałam, że ja nigdy się z ludźmi nie żegnam. Wiedziałeś, że nie chce dopuszczać do siebie twoich słów o tym, że już się nie spotkamy. Wymyśliłeś dla mnie wtedy inną wersje, łagodniejszą. Powiedziałeś: "umówmy się tak, powiem ci, że się już nie spotkamy, ale tylko tutaj w tym mieście. Gdzie indziej kto wie, może znów będziemy chodzić na spacery...".
|