Echo łamiącego się na drobne części serca, przeszytego na wskroś bolesnymi ranami, z którego kapie brunatno czerwona krew. Każde jego uderzenie o klatkę piersiową boli, wbija miliony igieł i nie pozwala równomiernie bić. Umieram od braku Ciebie, nie potrzebuję Twoich słów, tych marnych puszczanych na wiatr, tak jak małe dzieci puszczają latawce gdzieś daleko w niebo. Potrzebuje Twojej obecności, tej stałej, Twych ramion, które są schronieniem od złego świata. Potrzebuje Twojej dłoni, która otrze z policzków słone krople smutku. Powiedz, jak długo można na coś czekać, co i tak nigdy nie nadejdzie. Bo ja już czekam kolejny dzień, kolejnego miesiąca na Ciebie i czekać nie przestaję, naiwnie wierząc, że nadejdzie chwila, kiedy znów usłyszę odgłos Twoich kroków na znak, że znowu jesteś, że znowu poczuję to ciepło bijące z Twojego serca i ciepło Twych warg, smak życia i szczęścia, które znowu będzie, gdy tylko wyciągnę rękę.
|