Sypiesz sól na świeże rany, które jeszcze krwawią. Blizny, które nie chcę się zagoić, z każdym dniem bolą coraz bardziej. Bolą jak Twoja obojętność, jak wspomnienie o przeszłości, która wciąż jest o krok przede mną. I kiedy tylko chce postawić lewą nogę tuż po postawieniu prawej, to stoisz mi na drodze. Ten sam, z uśmiechem rozpieradalającym cały system, z ulubionym fullcapem i jak zwykle odwiązanymi butami. I o te sznurówki się potknęliśmy, stojąc w tym marnym punkcie, gdzieś pomiędzy przyszłością, a przeszłością. Siedzę gdzieś wieczorem na ławce w pustym parku i krztuszę się wpomnieniami, jedna myśl przetacza się w mojej głowie, jedno pytanie. Jak długo jeszcze dam radę oddychać bez powietrza, które zabrałeś odchodząc. Patrzę na księżyc, który jest obrzydliwie samotny, patrzę na niego i widzę w nim siebie. Samotną pośród oceanu ludzi, pośród setek tysięcy dusz, które każdego dnia, tak jak ja, walczą o ostatni oddech.
|