Jestem zagubiona w zakamarkach własnego Ja. Nie chcę się zmieniać, a zarazem powinnam. Jestem toksyczną chorobą dla własnej duszy, wykańczam ją w każdy możliwy sposób, a on bezradnie woła o pomoc. To dziwne, nie czuć nic, prócz samotności. W tłumie czuję się obca, wydaję mi się, że przyjaciele także nie rozumieją mojego upadku. I dobrze, niech tak pozostanie, nie chcę, aby wiedzieli, jak bardzo się topię. Do tego wszystkiego zapomniałam jak się pływa. Nie mogę odnaleźć prawdziwej siebie. Czasami siadam na parapecie, płaczę i kompletnie nie mam pojęcia o co mi chodzi. Czy to normalne? Czasami bywam normalna, ale tylko w sytuacjach tego wymagających. To trudne, znaleźć sens istnienia, a mi się nie chce ruszyć tyłka i tonę. Na własne życzenie..
|