Codziennie budzę się z ogromnym bólem. Wszystko od środka Mnie ściska, jakbym była owiązana jakimś sznurem. W gardle także mam ucisk, jakbym wstrzymywała ogromny płacz. Nie da się tego opisać, ale cholernie to boli każdego ranka. Później zaczynam się już przyzwyczajać i w ciągu dnia nie męczy Mnie to aż tak tragicznie. Powodem jest On. We śnie zawsze jest łatwiej i piękniej, a gdy się budzę, wraca rzeczywistość i fakt, że nie ma Go przy Mnie. I nigdy nie będzie. Później zaczyna się dzień, jakoś z tym się godzę i żyję. No boli....
|