Siedziałam na parapecie, z kubkiem gorącej herbaty w jego koszuli. Wschodzące słońce idealnie oświetlało jego wyraźne rysy twarzy. Wyglądał tak niesamowicie, gdy spał. Ten moment, gdy promienie wpadały przez okno, a jego twarz wykrzywiała się w wyraz grymasu. Wyglądał tak słodko, tak niewinnie, tak… Tak jakiego go pokochałam. Był taki jak na początku. Jak wtedy, gdy wpadł na mnie na koncercie, rozlewając na mnie cole. CD.
http://nadzieja-ostatnia-szansa.blogspot.com/ // zdefiniujmymilosc