siedziałam na zwykłej ławce, w niezwykłym miejscu. cichy szmer strumyka i śpiew ptaków koiły moje zmęczone zmysły. byłam wykończona psychicznie i emocjonalnie. nareszcie otrzymałam zasłużony odpoczynek, pomoc, czas na chwile zastanowienia. nie musiałam uciekać przed myślami, gonić za obowiązkami, nadążać za światem. byłam ja, moje uczucia, problemy, On. Siedziałam i czułam, że nie jestem sama. Nigdy nie byłam. Podniosłam kamień. niespodziewanie spostrzegłam, że po moich policzkach lecą strumienie łez. jednak tym razem to nie była rozpacz. To były łzy kojące, zmywające cały ból i cierpienie jakie towarzyszyły mi od dłuższego czasu. podniosłam kamień i z niezachwianą pewnością i wiarą w Niego wrzuciłam go do strumyka, ten symboliczny ruch pozwolił mi nareszcie zrzucić z siebie bagaż grzechu, popełnionych błędów. Wstałam lżejsza. Czy to nadal ja? Moje serce choć poranione już nie krwawiło, rany zaczęły się pomału zasklepiać. Dziękuję, za kolejną życiową szansę.
|