Idę drogą. Śnieg pod naciskiem mojego ciała skrzypi. Nie przypomina to miłego, zimowego skrzypienia zwiastujacego udaną zime. W połączeniu z mrokiem daje przeraźliwie efekty. Jedynym towarzyszem i rozjasnieniem nocy jest rogalikowaty księżyc i kilka gwiazdek. Jest zimno. Mróz wdziera mi się pod paznokcie u rąk, mimo że mam rękawiczki. Uszy przykryte warstwa włosów i czapką są czerwone z zimna. Twarz blada, a usta sine. Po woli zaczynam tracić czucie w stopach. Odmroziłam je. Idę w niezmierzony mrok. Przed siebie. Nie ważne czy gdzieś dojdę czy też jutro znajdą moje ciało w przydrożnym rowie. Jedynym ratunkiem jest On. Jego ciepłe i silne ramiona, które mogłyby mnie ogrzać i uratować, których już nie ma. Które mogłyby, ale nie chcą // zdefiniujmymilosc
|