Biorę jeden wdech, drugi wdech koi gniew, chyba nie jest źle, drugi wdech boli mniej, stoję na jednej z ulic gdzie miałem przytulić cię i jak zawsze mnie budzi gdy mówisz 'nie'.
Patrzę po ścianach w pokoju bez klamek, nie pamiętam co znowu zjebałem, a rany na rękach są znowu niemałe, chociaż wychodząc z domu nie miałem ich wiem.
Łeb mi pęka, ciekawe która godzina i gdzie mam zegarek i w kurwę odbija mi przez to czekanie, bo nie wiem gdzie jestem i po co, co stanie się dalej i cisza.
Nikt nie chodzi, nie gada, nie słychać nic, był przypał. Musiał być, skoro nie mogę oddychać tym, noc wita się z dniem, no chyba, że sen ze mnie robi idiotę.
Kaszlę, wypluwam krew, kaszlę, bywa, że to bardzo boli i potem przekraczam granicę, olewam kontrole, to wszystko zostawię w kopercie nad ranem.
'Przepraszam' napiszę, zostawię na stole, przy którym jedliśmy to pierwsze śniadanie. ♥
|