Umarłam. Choć wciąż chodzę między ludźmi, wciąż piję poranną kawę z jedną łyżeczką cukru i palę do niej jednego z Marlloboro. Codziennie biorę prysznic tuż przed szkołą i wieczorem kiedy kładę się spać. Spotykam się z przyjaciółmi, wciąż kocham tańczyć i wygłupiać się w klubach. Co niedziela jem w gronie rodziny obiad, by później śmiać się jak głupek wraz z nimi do kolejnej dennej komedi puszczanej w telewizji. Nie żyję, mimo, iż czuję ból wbijanej szpilki w rękę albo kiedy po pijaku uderzę głową w filar gdzieś przy schodach w jednym z moich ulubionych klubów. Oddycham. Uśmiecham się. Śmieję, nawet do łez. Widać mnie i czuć mój dotyk. Jedyny haczyk jest wewnątrz mnie. Nie mam duszy. Wykończyłam ją z premedytacją, dając jej nadzieję na śniadanie, obiad, kolację, a czasami nawet między posiłkami. Umarłam wewnątrz, mimo, iż na zewnątrz nie zmieniło się nic, prócz braku jego osoby obok mnie.
|