|
od jego śmierci nie wychodzę nigdzie oprócz szkoły. nie mam ochoty tłumaczyć znajomym jak sobie radzę i wysłuchiwać, że będzie dobrze. przyjaciele? są przy mnie ciągle, całymi dniami przesiadują w moim domu tyle, że nie w tym samym pomieszczeniu. unikam ich, nie chce mieć z nikim styczności, nie mam ochoty na rozmowy, wyjebane mam na ich krzyki i tłumaczenia, że potrzebuję psychologa. czy ja jestem jakąś jebnięta? nie, ja tylko straciłam najlepszego przyjaciela.. na zawsze.
|