W inteligętnym towarzystwie czuje sie jak przygłup, a mając przygłupów wokół chcę ich wszystkich zamordować. Nienawidzę kazdego kto zaśmieje sie z zartu w kinie i jednocześnie boje sie ze tym razem moge to być ja. Znajduję sie na zupełnym bezdrożu, gdzie każda strona wydaje sie być równie chu*owa jak pozostałe, a chce iść dalej - chcę znależć jakieś miejsce, które będe mogła nazwać domem, ludzi których określe przyjaciółmi i nie będę miała ochoty ich mordować we śnie. Chce być cześcią czegoś, jakiejś inicjatywy, mieć z kimś cos wspólnego, a jednocześnie pozostać sobą, bo inaczej zwariuję.
|