Żyłam każdego dnia nadzieją. Budziłam się i łapiąc wzrokiem pierwszy promień słońca wdychałam tą pieprzoną toksyczność, którą mnie karmił. Każdy dzień wyglądał tak samo - byle nie myśleć, byle nie czuć, byle nie pokazać, że upadam. Wieczorem wpatrywałam się w gwiazdy mówiąc im dobranoc - wiedziałam, że też spogląda w niebo. Po zamknięciu powiek malowałam sobie obraz nowego, lepszego życia - pomagał mi funkcjonować. Żyłam wyobraźnią. Starałam się układać sobie życie gdzie indziej,w innym świecie. Moje wnętrze umierało powoli. Aż d pewnego momentu - jeden, zwykły gest a ja umarłam. Zabił mnie. Pozbawił wszystkiego, bo ostatecznie pozbawił siebie. Świat stał się czarny, nie czułam nic. Bałam się jakiegokolwiek ruchu - nie miałam w sobie ani jednej emocji. Zabił mnie z największą swoją siłą - a miał jej na prawdę dużo. Nosiła nazwę miłość.
|