Balansowałam na granicy, wciąż i wciąż licząc, że mnie dogoni, zatrzyma. Igrając z ogniem i trzymając się ślepego przekonania, że nie pozwoli mi tak po prostu odwrócić się i odejść. Bez wyjaśnienia. Bez przebaczenia. Zawsze myślałam że miłość będzie go pchać ku mnie, że pobiegnie za mną gdziekolwiek. Teraz wiem, jak byłam zadufana w sobie. Jak długo można poświęcać dla kogoś swą dumę, czas... Jak można kochać kogoś, kto nieustannie odchodzi, oczekując, że dowiedziesz swojej miłości poprzez nieustanną pogoń? A to wszystko była tylko moja chora, butna potrzeba uwagi. Warto było?
|