Minęło już dużo czasu, i momentami patrzę na to wszystko z boku. Jak poboczny obserwator, jak gdyby mnie to nie dotyczyło, ale jednocześnie z melancholią, nieznanym mi dotąd sentymentem. I mimo iż rany powoli się goją, rozdrapuję je wciąż na nowo... Dlaczego? Być może przyzwyczaiłam się do bólu, który tak bardzo wbił się w moją psychikę swoim ostrzem. Być może jest elementem, bez którego mój umysł nie potrafi już funkcjonować. Być może muszę cierpieć, aby odpowiednio ukształtować swoją osobowość. Ostatecznie nic w życiu nie dzieje się przypadkiem. Nie nauczymy się kochać, nie doświadczając bólu. Nasze serca, nigdy nie złamane, nigdy też nie zaczną prawdziwie żyć.
|