Znowu upadłam, oddech uwiązł mi w gardle, by po chwili zacząć zanikać. Krew zalała mi twarz, i sama już nie wiem, czy stoisz gdzieś obok. Może patrzysz, jak umieram, a może siedzisz na kanapie, dopalając zioło, i wspominając czasy, gdy dopiero staczałam się na dno. Przed oczami wirują mi dawne dni, kiedy byłeś bliżej, kiedy nie bałam się o jutro. Kiedy miałam jeszcze siły, by iść dalej. Teraz leżę na pustej ulicy, widząc tylko ciemność, i Twoją twarz w myślach. To tylko chwila, zaledwie krótki moment, w którym umiera czyjaś egzystencja, zamiera oddech, ciało wiotczeje. Całe to gówno było żartem, od początku wiedziałam, że tak się skończy. Mój puls już nie jest wyczuwalny, krew w żyłach już nie przepływa, płuca wydają ostatnie świsty, a serce usilnie stara się pozbierać swoje odłamki. Na próżno. Mijają sekundy, cisza jest coraz głośniejsza, mój niemy krzyk przeszywa powietrze niczym harpun. Nikt nie słyszy, na dnie jest samotnie. Teraz, już, tętno ucichło. To koniec, gra skończona.
|