Wypiliśmy całego szampana, rozsmarowywując do tego językiem po podniebieniu resztki
lukru ze starych pączków, i słońce kazało alkoholowym bąblom w jej krwi po prostu się przyssać.
Wyżłobiliśmy sobie miejsce w piasku, zakamuflowaną kotlinę, formując ciałami delikatne wgłębienie.
Jak pijani komandosi przystąpiliśmy do obserwowania terytorium. Pokazywałem palcem jej kolejnych
przechodzących ludzi i zaczynaliśmy dopowiadać do nich cokolwiek absurdalne biografie.
|