[cz.1]
Majowy letarg, wieczór dziś u koleżanki. Czuł się jak geodeta, bo miał przyjść dzielić działki. Feta. Wsypał szybko w dilerki w pośpiechu, czyste grudki tysiąc krystalizowanych grzechów. Dwadzieścia lat, z czego jedna piąta już w tej branży. Czuł się jak kat robiąc w prochach znowu tranzyt zła, ale zrobił dla tej domówki wyjątek, nie dosypał szkła niech śluzówki czekają na piątek. Wyszedł przed blok by spalić sobie szluga noc jeszcze długa ten wieczór ciągnie się jak nugat naprzeciw nieznajome piły tatrę , a obok nich hałas na moment, uderzyły kapsle o chodnik. Co z nim? Jedna z nich zauroczyła go klasą, bo jedyne co tam wtedy otwierała to parasol. Deszcz to jedyny był flirt między ich wzrokiem,
nie chciała wejść, lecz flirt nie zostawił jej pod blokiem. Godzina dwunasta zastała ich na kanapie
w centrum miasta w warszawie, tak rozmawiali o rapie. Czuł jej dłonie, budząc się tak koło niej nazajutrz poczuł chwilę się jak gdyby był po tamtej stronie raju.
|