Potrzebuję siebie. Tej siebie z przed trzech lat. Nie tak bardzo skrzywdzonej przez ludzi i przez życie. Tej siebie, która budziła się z uśmiechem na ustach, a nie z opuchniętymi od płaczu oczami. Tej siebie, która wierzyła w marzenia. Nawet wtedy, gdy któś mówił jesteś pojebana. To się nigdy nie zdarzy. Ja wierzyła i szłam w zaparte. Udowadniając, że niemożliwe może stać się możliwe. Tej siebie, która potrafiła dawać radość innym. Tej siebie, która spokojnie przesypiała całę noce. Tej siebie, która nie kochała. Wierzyła w księcia na białym koniu i nie była świadoma, że świat w większości składa się ze skurwieli. Przez, których tak boli i odechciewa się żyć. Potrzebuję tych starych poglądów na życie. Potrzebuję tej roześmianej brunetki z czekoladowymi oczami, w których znajdował się ten blask. Tej, która niczym się nie martwiła tylko życiem się cieszyła. (cz.1)
|