Byłam z nim szczęśliwa i to bolało mnie właśnie najbardziej.Najtrudniej było zapomnieć o tych dobrych momentach.Prawdziwym wyzwaniem było zapomnienie jego zapachu,który jakoś tak szczególnie zapamiętałam i wyczuwałam go wciąż w tłumie przecież obcych mi twarzy.Z tym " zapomnieniem" nie jest jednak tak do końca.Bo wciąż pamiętam zarys jego postury,rysy twarzy i wszystkie te części składające się na jego osobę.Nie umiem już jednak odtworzyć sobie w pamięci miejsc w których ma pieprzyki,nie pamiętam liczby piegów znajdujących się na jego nosie.A przecież wcześniej z zamkniętymi oczami mogłam mówić innym o szczegółach i znakach wcale nieszczególnych na jego ciele.Znałam go na pamięć.Jak wzór na deltę czy twierdzenie Pitagorasa.Czas zaciera ślady jego obecności w moim życiu.Bo już tak dawno nie studiowałam mapy jego serca i ciała.A pamięć ma to do siebie,że jest ulotna.Dlatego trzeba ją ćwiczyć i wciąż odtwarzać sobie nauczoną wiedzę. Wraz z jego odejściem przestałam się go uczyć/hoyden
|