Ubieram się, idę do szkoły. Wracam do domu i leżę, Leżę do 4 nad ranem z jointem w łapie, lub z telefonem przy uchu rozmawiając z przyjacielem. Leżę sama, lub z człowiekiem, który znaczy dla mnie o wiele więcej niż inni. To nie syn moich rodziców, choć jest moim bratem. To nie mężczyzna mojego życia, bo moja rodzina. To ktoś dla kogo istnieję, żyję. To ktoś, do kogo pójdę w piżamie w poniedziałkowy poranek, bo mieszka tuż za rogiem, a on zamiast przygarnąć mnie do siebie wyjebie z łóżka i ubierając na siłę zawiezie do szkoły. Tak, do szkoły. Do miejsca, którego nienawidzę. Gdzie pojawiają się wszystkie problemy. Każdy zakamarek tego miejsca przepełnia brud ludzkich uczuć i fałszywe twarze. / kredkinabaterie4
|