Ile trzeba miłości, wiary, ile trzeba nadziei żeby to ukryć, zamaskować. Byśmy mogli jak najdłużej sztukować, przeszywać, cerować dziury w naszych coraz bardziej połatanych ludzkich losach. I żeby to nasze absurdalne istnienie nosiło na twarzy jak najdłużej maskę normalności, zwyczajności. Choć na kolejnych przystankach wciąż wysiadają z życia kolejni ludzie z kolejnych pokoleń. A my jedziemy sobie dalej jak gdyby nigdy nic, udając że jesteśmy nieśmiertelni.
|