widzisz to wszystko z innej perspektywy niż ja. owijasz moją szyję mocnym sznurem, kopiąc w krzesełko na którym stoję. jednak chwytasz mnie w ostatnim momencie, dlaczego to robisz? czemu nie pozwolisz po prostu odejść mi do innego świata? tego, w którym czułabym się tak zajebiście dobrze, nie zaważając na jutro i na resztę tego popapranego życia, jakie stworzył ten u góry. wcale nie jest fajnie, to tylko maska, którą przykładam do twarzy za każdym spotkaniem, każdą chwilą wyjścia do sklepu, czy też innego rodzaju ukazania siebie w świetle dziennym. to boli, cholernie. przestań bawić się moimi uczuciami, jak dwuletnie dziecko gryzakiem. przestań wgryzać się w nie, bo czym naklejając plasterek na miejsce ugryzienia zadawać nowe, bardziej bolesne rany. nie jestem z metalu, nie mam serca ze srebra, bez trudno łatwo je połamać na setki malutkich cząsteczek. daj spokój, odpuść i daj mi za wygraną, choć raz.
|