19.05. zwykły dzień, następny zaliczany do beznadziejnych, oczywiście nie miałam ochoty iść nigdzie. mama wyciąga mnie do znajomych. - "chodź, jedziemy do nich, pójdziesz z nią na dyskotekę, bo ponoć robią tam imprezę" - "nie chce mamo! nigdzie się nie ruszam. nie mam nastroju, nie lubię dyskotek." - "no jeedź! nie spodoba Ci się to wrócisz" - "muszę?!" - "musisz." zbędna dyskusja, przecież znam ją, jej stanowcze jedno słowo, muszę to muszę, postanowione. ubrałam się w byle co: jeansy, bluzka, adidasy. włosy rozpuszczone byle jak, lekki makijaż. tak, właśnie tak idę na "dyskotekę" . oczywiście skreślałam ten wieczór od początku, że będzie nudno, że totalnie nie będę mieć humoru na siedzenie i gadanie z kimkolwiek, a tym bardziej nie będę tańczyć. ja? TAŃCZYĆ? hahahaha. no proszę was. wieczór zapowiadał się kompletną klapą. idę z koleżanką na salę, sztuczny uśmiech, dobra mina do złej gry. / CZ.1
|