Poddałam się - owszem. Nie jestem w stanie już przepraszać, błagać i uważać na to co mówię, żeby przypadkiem nie powiedzieć czegoś, co wyprowadziłoby Go z równowagi. Z każdym dniem, odsuwał mnie o siebie, dając tym samym do zrozumienia, że nie chcę mojej obecności. Mimo wszystko, dalej pisałam, dzwoniłam i dalej próbowałam odbudować to uczucie, odbudować Jego z przestrzeni tego balansu między wyborem. Nie umiem tak dłużej, pomagając Jemu, niszczyłam siebie. Z każdą chwilą coraz bardziej. I zrobiłabym totalnie wszystko, wliczając totalne zabicie do końca swoich wewnętrznych uczuć - pomogłabym Mu, ale robiłam to ciągle bezskutecznie i to zabolało mnie najbardziej, widok coraz bardziej mi obcej osoby i ta myśl, że już nic nie mogę zrobić, że tkwi w tym gównie i nawet nie próbuje przestać. Straciłam Go, już dawno temu, nie przyjęłam po prostu tego do wiadomości. Za bardzo starałam się odratować tego cudownego chłopaka, którym był - którego ja poznałam.
|