Pamiętam drugi raz kiedy słońce dla mnie zgasło,
ktoś ukochany mi na wieki miał w krótce zasnąć,
chore ciało i złośliwe markery,
zapada wyrok, lekarz jest do bólu szczery.
To nie prawda to musi być pomyłka,
trwa ciągła walka, toczy się lat dobrych kilka,
nie godzę się z tym, nie dociera to do mnie,
nie wierzę w to że zostały jej tylko trzy tygodnie.
Uciekam, biegną jak by to miało coś zmienić,
w pęd powietrza suszy łzy napływające z moich źrenic,
nie zatrzymuje się póki funkcjonują mięśinę,
po to by w końcu klęknąć osamotniony w mieśćie.
Pytam boga czemu znowu mnie opuśćił,
pięśći twarde jak kamienie, krzyk obudził by głuchych,
nie nawidzę wszystkich, nie nawidzę świata,
zamordował bym rękami tego co ma nadejść kata.
I widzę ją jakby nic się nie zmieniło,
uśmiech na jej twarzy ciągle daje mi miłość,
stare dłonie ciągle głaszczą mnie po głowie,
czuje sią jak małe dziecko nie poradzę z tym sobie.
|