wspinam się, ześlizguję i na końcu upadam. szukam pomocy u prostych ludzi z własnymi problemami. biegnę a miłość umiera mi na rękach, bo nie słyszała jeszcze o szczęściu, dym z papierosa gdzieś zbiegł z kapką ciekłej dawki czystych promili. zataczam się na krawężniku z papieru, potykam o sztuczne schody, mijam ludzi, których przysięgłabym znam na wylot, a jednak to nie oni. w moim innym świecie było inaczej, w moim świecie marzenia mieszczą się w poduszce i spełniają gdy tylko ułożę na niej głowę. a tutaj ? budzę się z zakrawionymi ustami i garścią wczorajszej normalności.
|