Przez całe swoje życie uciekałam przed deszczem, śniegiem, gradem, a nawet i mgłą. Bałam się jej. Miałam wrażenie, że zdoła obezwładnić nie tylko moje ciało, ale i duszę. Wydawało mi się, że zmiażdży moją klatkę piersiową i rozszarpie serce, że odbierze mi wszystkich, których kocham. Jednak któregoś dnia nie zwróciłam uwagi na ciemne chmury, które ewidentnie zapowiadały burzę, która czekała na mnie tuż za rogiem. Najpierw panowała błoga cisza. Chłodny wiatr, a w powietrzu unosił się zapach bzu, gdy nagle pojawiły się błyskawice i grzmoty. Szarpało mną i moim sercem. Przemokłam do suchej nitki nie zdając sobie sprawy, że to był dopiero początek. Dalej miało być tylko gorzej. Miałam w końcu zrozumieć, że jestem beznadziejna, a moje życie, istnienie nie ma najmniejszego sensu, gdy nagle pojawił się on. Gorące ramiona i ciemne, przenikliwe spojrzenie, któremu można było jednak zaufać. Uwiódł mnie i uratował przed najgorszym. Przed śmiercią. Przed samobójstwem własnej duszy
|