nie zbliżał się do mnie nawet na krok. siedział o kilka miejsc dalej, bacznie obserwując mnie i moje niedbałe ruchy. pilnował jak starszy, nadopiekuńczy brat. popijał co jakiś czas piwo i spoglądał mi w oczy tak, że ciarki same pojawiały się na plecach. najchętniej złapałby mnie za nadgarstek i stamtąd wyciągnął, ale przecież nie należałam do niego, ani on do mnie. tak powiedział zeszłego dnia. nie byliśmy jednością. to ciągłe uczucie, które szeptało nam w nocy do ucha, że to już nie tylko zwykła znajomość, a coś więcej, przeraziło go. wycofał się. uciekł, jak dziecko. siedział na swoim miejscu dopóki nie zrozumiał, do czego zmierzam. dopóki nie zrozumiał, że na jego oczach biorę za duże dawki. że na jego oczach się zabijam.
|