Było cicho, spokojnie. O wiele za cicho
i za spokojnie. Niewidzialne łzy
spływały po policzkach kiedy znikające
chmury płynęły po niebie wśród
głuchego wiatru. I powietrza było w
tej chwili za mało, chociaż promienie
słońca rzucały cień na cały ten dzień.
Dzień, który kończył się prędzej niż
tak naprawdę chciał się rozpocząć.
Chwila za chwilą, było to wszystko co
można było trzymać w drżących
palcach. I zapach krwi unoszący się w
powietrzu, ponad taflą wody. Każdy
sztucznie zabarwiony moment
dusznego dnia budził uśpione daleko
wspomnienia, jak płatki róż unoszące
się w wietrze w zwyczajny letni dzień.
Jak ptaki, wznoszące się w powietrzu,
ku wysokości, byle wyżej i dalej, od
chorej rzeczywistości. Idee odchodzące
z dnia na dzień, zastąpione szkarłatem
chwili przemijającej.
|