Biłam go pięściami, krzyczałam, że ma się wynosić, odejść z mojego życia, że go nienawidzę, nie chcę go w moim życiu, nigdy go nie kochałam i chcę, aby miał tak spierdolone życie jak ja. On stał, nie mówił nic. Patrzył na mnie ze spokojem, wsłuchując się w moje słowa. Pewnie bolały, na pewno bolały. W końcu kto potrafi ranić słowami tak bardzo, jak ja? Nikt, jestem w tym mistrzem. Po tym wszystkim odepchnął mnie lekko na bok, a ja zauważyłam jego zaszklone oczy. Nie płakał, nigdy tego przy mnie nie robił. Patrzyłam, jak pakuje swoje rzeczy do wielkiej torby, potem jak przechodzi przez sypialnię i na końcu wychodzi z domu, zostawiając klucze na komodzie w korytarzu. Stałam i nie zrobiłam niczego by go zatrzymać. Teraz siedzę tu sama, wykonując do niego chyba już jakieś setne połączenie, które i tak odrzuci. Nienawidzę siebie i mam ochotę zniknąć z tego świata. Ranię wszystkich, raniąc przy tym samą siebie co najmniej 3 razy mocniej.
|