nie słucham rapu nałogowo. nałogiem nie można nazwać czegoś co się wyciąga wtedy kiedy problemy zaczynają mnie przygniatać do gleby. ale jest dla mnie czymś, co potrafi emanować weną, chęcią do życia i poczuciem mojej wartości. potrafię wziąć garść ziemi, gdy coś mnie wyjebało na drodze życia i rzucić błotem w twarz losowi. wstaję wtedy, otrzepuje się z brudu, rzucam krótkie 'to jeszcze nie koniec' i ciężkie do zaakceptowania prawdy w autorstwie pezeta, bonsona oraz innych pchają mnie do przodu, bo nikt mi nie obiecywał, że życie będzie łatwe. dla mnie rap jest tym czym dla innych jest Bóg - daje mi oparcie.
|