Stałam w kościele, zapatrzona w ołtarz. Odwróciłam wzrok kierując go na tłum ludzi. Na każdego z nich poświęciłam parę setnych sekundy, lecz mimo tak krótkiego czasu potrafiłam ocenić co ich gnębi, co uszczęśliwia. O, na przykład tamta pani w fioletowym płaszczyku, z przejęciem patrzyła na swego męża który przyszedł do świątyni tylko po to by żona dała mu spokój. Przed oczami przewijały mi się tabuny wierzących którzy odchodzili od konfesjonału by ponownie grzeszyć. Niby odczuwali skruchę ale tak naprawdę co mogli wiedzieć o Bogu, jego łasce skoro rutynowo powtarzali te same grzechy, nie zważając już nawet na ich prawdziwość. Zakłamali się, zgubili to co najważniejsze, umiejętność rozmowy z dawcą życia. Nie tak miało być, nie tak miał wyglądać ten świat. Mieliśmy odnajdywać w sobie nawzajem wsparcie a tymczasem cieszymy się z każdej najmniejsze potyczki ludzi nas otaczających. Przestaliśmy żyć, dziś po prostu istniejemy \ truustme
|