każdego ranka wstaję, podnoszę w górę moje wyćwiczone już kąciki ust, maluję oczy, zacieram blizny i na moment zaszywam rany, żeby później sam na sam ze sobą drastycznie je rozpruć. i wciąż udaję, że jest dobrze, bo przecież nie może być inaczej, nie u mnie, nie teraz. a jednak coś w środku tak nieustannie piecze, szczypie i rozdziera. bezsilność gromadzi się pod powiekami wciąż i wciąż, tak ciężko funkcjonować w doskonałej masce, kiedy czujesz, że to wszystko nie ma sensu, bo jest budowane na jednym wielkim kłamstwie.
|