dzień równoważył się z nocą. dziesiąta, czternasta, osiemnasta czy dwudziesta trzecia. nieważne. życie zapisywało kolejne strony, a zegar wybijał kolejne, mało ważne godziny. słońce zachodziło, aby za kilka godzin znów wzejść. uśmiech się pojawiał, aby zaraz na powrót schować się pod stertą bólu. bywało lepiej i gorzej. nieraz nie wyobrażałam sobie kolejnego dnia, a nieraz nie mogłam doczekać się następnego piątku, ale trwałam. obiecałam mu. - wielkanicość .
|