'Drugie piętro w poniemieckiej kamienic,
Piękno ciszy zakłócone - ktoś krzyczy.
To sąsiedzi z piętra.
Mimo, że byłem młody to pamiętam numer drzwi siódemka.
Tak ta noc niejedna jak ta , ale do sedna.
Spałem lulany przez mamę, dopóki nie słyszałem różnych kłótni próżnych,
Których nie rozumiałem.
Czy to były omamy?
Ze snu zerwany wlepiałem wzrok zaspany w mówiące ściany.
Słyszałem głos kobiety, nadęty facet krzyczał,
Bez przerwy miał nerwy, płacz dziecięcy, niewyraźny
Choć tak ważny dla tysięcy rodziców,
Tutaj był zbędny nie jak spirytus i goście.
Ja owinięty w pościel myślałem
Bogu ducha winny malec, pod komu łzy wylane, pytanie za pytaniem.
Przecież mogłem to być ja.
U mnie arkadia, tam impra trwa, huk szkła, łamane krzesła.
Słyszałem jak prosił, lecz nikt nie przestał.
Rano widziałem go pod bramą, z podrapaną twarzą siedział na piłce.
Pamiętam, na rączkach sińce miał, wspominam chłopca,
Mieszkanie po nim to pustostan. '
|