żyłam nadzieją. budziłam się, łapałam wzrokiem pierwszy promyk słońca i wdychałam toksyczność którą mnie karmił. każdy dzień wyglądał tak samo, byle żeby nie pokazać, że upadam. wieczorem wpatrywałam się w gwiazdy szepcząc do nich "dobranoc". Wiedziałam, że spogląda w niebo. Po zamknięciu powiek malowałam sobie lepsze życie. Pomagał mi funkcjonować. Żyjąc wyobraźnią starałam się układać sobie życie gdzie indziej, moje wnętrze powoli umierało.. aż do momentu- jeden zwykły gest a ja umarłam. Zabił i pozbawił mnie wszystkiego, pozbawił siebie. Świat zrobił się czarny, nic nie czułam. Bałam się ruchu, nie miałam w sobie żadnej emocji. Zabił mnie swoją potężną siłą.. Miał jej na prawdę dużo.. Nazywała się "miłość".. /loneely
|