kolejną dawkę nikotyny mieszam z tlenem,
po brzegi wypełniam nią płuca. zatruwanie
się od wewnątrz weszło mi w nawyk, to
codzienne, powolne zabijanie się bez bólu
przypadło do gustu. wieczorem znów
dojdę do wniosku, że to przecież i tak nie
ma sensu, znów będę krztusić się łzami,
zaciągając się ostatkiem sił. bezbronny
organizm podatny, na każdą nową ranę,
serce do sedna przepełnione bólem, może
nie wiesz, ale od pewnego czasu, dla mnie
jedynym wyzwaniem by przetrwać to
pierdolone życie, jest nieustanne starcie z
nim samym, tak po prostu.. o kolejny
oddech.
|