Rozebrał ją do naga żeby nie pobrudzić sukni, Przeniósł ją do kuchni, położył na stół. I z perfekcją chirurga rozciął śliski brzuch na pół, Powoli jak żółw zaczął wyjadać trzewia. Zaplątał się w jelita niczym w korzenie drzewa, Zakochany dewiant taplał się w jej flakach. Śmierć najukochańszej to ponadczasowa strata, Chwilę jeszcze płakał, rozstanie go zasmuca. Silnym pociągnięciem wyrwał z klatki piersiowej płuca, Nieżyjąca muza obserwuje jak jej miły. Pozbawia jej czterech kończyn przy pomocy piły, Fioletowe żyły.
|