[cz.1] Godzina 2 w nocy, 4 kawa i telepiące się ręce, czekanie na telefon i ogromny płacz, chociaż nikt nie powiedział, że nie żyję. Telefon od przyjaciółki - walczą o niego. Choć chcę nakrzyczeć na niego i powiedzieć 'kurwa, co narobiłeś zjebie', to zarazem mocno go przytulić i mieć świadomość, że jego serce nie przestanie za chwilę bić. Mam ochotę przestać myśleć, czuć, umrzeć jak najszybciej się da. Siedzę na podłodze, sekundy się dłużą. Nie wiem, co robić. Wiem jedynie, że chciałbym z nim tam być, ale te pierdolone kilometry, które nas w tej chwili dzielą, nie dam rady. Po dłuższym czasie, który wydawałby się wiekami, dostaję telefon - 'ej, to już koniec' - słyszę głos przyjaciółki, która wydaje się być roztrzęsiona. Świat nagle się zatrzymał. Telefon wypadł z rąk. Bezradność. W głowie obijają się jej słowa. 'Boże, co teraz?' - pytam się szeptem, choć nie wiem kogo. Złość, a jednocześnie wielka miłość, którą do niego czuję. 'Po chuj to zrobił, bo chuj to wziął'-powtarzam do siebie.
|