zagłuszam płacz, podgłaśniając telewizor o kolejne dwie kreski. bohaterowie jakiejś dennej komedii romantycznej poznają się, zaczynają spotykać. sięgam po herbatę i topię w niej kolejne łzy, nieco zmieniając jej obrzydliwie słodki smak. zęby szczękają o brzegi kubka, nie mogę pohamować drżenia. filmowa para przeżywa pierwszy kryzys, lecą talerze i wyzwiska. odstawiam naczynie na stolik, kolana podciągam pod brodę. koc nie daje mi upragnionego ciepła, tak samo jak wypita wcześniej herbata. spoglądam na ekran. dziewczyna i chłopak godzą się, pieczętują to pocałunkiem. koniec, happy end. jak w każdym odbiegającym od realii życia filmie. bo tak naprawdę, przecież on nie wróci. w pełni zastąpił mnie tą podróba z plastiku. zwalam winę na pieprzoną fikcję, która tworzy niszczące psychikę wyobrażenia. obojętnieję i wyobrażam sobie, że kiedyś spotykając załamaną nastolatkę, którą sama teraz jestem, powiem po prostu "to twoja wina, mała. za dużo filmów się naoglądałaś"./nieswiadomosc
|