Uwielbiam sobotni wieczór. Czekam na niego przez cały tydzień. Nie ubieram mini i mocnego makijażu. Opatulam się szalikiem i wychodzę na skrzypiący śnieg. Obserwuję wirujące w powietrzu płatki śniegu. Po chwili jestem na miejscu. Cichutko otwieram ciężkie, sosnowe drzwi. W pomieszczeniu panuje cisza i półmrok, który napawa mnie mistycyzmem. Gra świateł, westchnienia skupienia. Siadam w ławce i odcinam się od otoczenia w duchu składając modlitwę. Za chwilę splatamy zimne dłonie w gorącym uścisku. Siedzimy nieśmiało wymieniając spojrzenia. W takich chwilach wiem, że Bóg istnieje i swoją obecnością potwierdzamy wzajemne istnienie.
|