Miałem 14 lat, spotykałem się z dziewczyną. Nie wiem czym to było, nazywałem to "miłość". Szukałem ukojenia w niej każdego dnia i byłem w stanie oddać wtedy za nią cały świat. Pewnego dnia nie zastałem jej w drzwiach, tego się nie spodziewałem pamiętam jakbym tam stał. Poczułem żal, serce zimne jak stal, nogi miękkie jak wata, wewnętrznie poczułem strach. Drugiego dnia witała mnie z uśmiechem, gdy odchodziła szła oczy spuszczając na ziemię. Nie czuła dumy ale twardo przed siebie, zostawiając mnie samego prawie wrastającego w glebę. Wczorajszy stan stał się rozgoryczeniem, a cudowny życia bal czytaj żygam na afterze. Nie widzę nic, boję się odbicia z lustra. Stoję zarażony zdradą którą przyniosła na ustach
|