Za każdym razem kiedy odjeżdżał
spod mojej klatki przeżywałam koszmar.
Tamtego razu zażartował: -dawaj buziaka kochanie,może ostatni raz.
Z naburmuszoną miną nastawiłam usta, a gdy już siedział na motorze ,
rzucałam mu swoje odwieczne zdanie:
- jedź ostrożnie.
Tamtej nocy nie napisał jak zawsze "już jestem w domu."
Był tylko krótki telefon od jego kolegi.
Słyszałam pojedyncze słowa.
Jakiś wypadek, rozbity motor, osobowe auto, poślizg.
Nagle mdłości, słabość i przeogromna panika.
Pamiętam uspokajanie mnie przez tatę,
kiedy tej deszczowej nocy pędziliśmy do szpitala.
Zawalił mi się świat, gdy zobaczyłam go nieprzytomnego
podłączonego do aparatur, z bandażem na głowie,
przez który przedzierała się krew.
Złapałam go za dłoń, modliłam się i szlochałam, żeby wyszedł z tego cało.
Wtedy najbardziej liczy się nadzieja wiesz
i ona tym razem nie zawiodła, bo on w końcu otworzył powoli oczy
i cicho wyszeptał leciutko ściskając moje palce:
- myślałaś, że dla ciebie nie przeżyję?
|