|
Nie możesz się pogodzić z jego odejściem. Wstając rano, za każdym razem łudzisz się, że nim zajdzie Słońce, wydarzy się coś, co powoli znowu zacznie zmierzać do nienamacalnej bliskości między wami. Wieczorem uświadamiasz sobie, że jednak to jeszcze nie ten moment, przecież nic się nie wydarzyło. Zaczynasz się obwiniać. Ale dochodząc do wniosku,że ty nic nie zrobiłaś, po prostu złudnie czekałaś, szukasz innych winnych. Zmęczona ciężką rutyną , zdawałoby się dążącą do najgorszego stanu, modlisz się. W rozmowie z Bogiem obwiniasz Go bezkarnie, jak tylko potrafisz za to, że pomimo jak bardzo się starasz nic nie wychodzi. Ale to też wcale nie pomaga. Zostajesz z tym bólem zupełnie sama. W niczym ani nikim nie potrafisz odnaleźć oparcia, co powoli cię wyniszcza .
|